Krystalizowanie rynku windykacji ciąg dalszy. Bardziej opłaca się kupować wierzytelności.
Całkiem niedawno pisaliśmy o dobrych perspektywach rozwoju branży windykacyjnej na podstawie analizy przygotowanej przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową. Wiele wskazywało wówczas na to, że wkrótce rynek windykacyjny, wtedy nieco przesycony konkurencją sam się oczyści, aby pozostawić miejsce najważniejszym graczom. Tak też się dzieje, osób zainteresowanych prowadzeniem działalności windykacyjnej jest coraz mniej. Składa się na to kilka aspektów, wysokie koszty obsługi zleceń, niskie prowizje inkasa, czasochłonne postępowania sądowe, nieumiejętna organizacja itd.
W 2012 roku jedna z największych spółek windykacyjnych działająca w sektorze obsługi wierzytelności masowych złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości. Była to spółka BKKW z Wrocławia, która wypracowała sobie całkiem przyzwoitą pozycję wśród największych graczy windykacyjnych. Rok 2012 na pewno nie był dla niej udany. Najpierw sprawa w urzędzie ochrony konkurencji i konsumenta, która zakończyła się przegraną i nałożeniem na BKKW kary za stosowanie nieuczciwych praktyk windykacyjnych wobec dłużników. Później dalsze problemy i utrata płynności finansowej a co za tym idzie strata zleceń windykacyjnych oraz starych klientów. Jednym z głównych problemów spółki było to, że zdecydowana większość wierzytelności w obsłudze windykowana była na podstawie umowy inkasa wierzytelności.
Wiadomo, że BKKW zakupiła jeden duży portfel wierzytelności, ale były to wierzytelności wynikające z kar nałożonych na pasażerów komunikacyjnych, a więc wierzytelności o niskich nominałach oscylujących w kwotach około 100 - 300 zł. Z praktycznego punktu widzenia, koszty jakie należy ponieść w związku z dochodzeniem roszczenia były mało opłacalne, bowiem takie same koszty ponosi się dla dochodzenia należności w przedziale 1000 - 2000 zł. Po postanowieniu o ogłoszeniu upadłości niewiele z BKKW pozostało. Wiemy, że upadłemu windykatorowi przysługują wierzytelności z tytułu zakupionego portfela wierzytelności, jednakże nie ma możliwości odtworzenia dokumentów źródłowych, które byłyby podstawą prowadzenia postępowania windykacyjnego. Gdyby było to możliwe prawdomównie podmioty konkurencyjne odkupiłby lub przejęły wierzytelności upadłego i rozpoczęli postępowanie windykacyjne. Tymczasem sytuacja wygląda tak, że bazy danych którymi administrował upadły windykator zostały zniszczone, konsekwencją tego jest to, że blisko 9 milionów złotych w wierzytelnościach przepadło bezpowrotnie. Pozostali klienci BKKW przejdą do konkurencyjnych firm. BKKW słynęła z windykacji wierzytelności o niskich nominałach i zdobyła sporo zamówień publicznych na realizację procesów windykacyjnych i tutaj również robi się miejsce dla konkurencji, która z pewnością zainteresuje się tą częścią windykacyjnego tortu.
Z lekcji BKKW wszyscy powinni wyciągnąć kilka wniosków, pierwszym ważnym jest to, że nie da się na tym poziomie prowadzić spółki windykacyjnej (są oczywiście mniejsze podmioty, które mają swoje miejsce na rynku, jednak nie są poważną konkurencją dla windykacyjnych gigantów) tylko w oparciu o inkaso wierzytelności. Podmiot, który chce mieć silną pozycję na rynku musi również kupować wierzytelności, dlatego warto jest zastanowić się nad dopuszczeniem do przedsiębiorstwa podmiotu zewnętrznego dysponującego sporym kapitałem mogącym po pierwsze umożliwić zakup wierzytelności, po drugie zapewnić firmie stałe i nieprzerwane funkcjonowanie. Kolejną lekcją do wyciągnięcia z przypadku BKKW jest konieczność przestrzegania zasad etycznych, które wypracowały się w drodze precedensu w branży windykacyjnej. Niezadowolenie klientów może nie dość, że przynieść kary UOKiK-u to jeszcze rezygnacją wierzycieli z dotychczasowej współpracy.
Przypadek BKKW to dopiero początek. Badając sprawozdania finansowe kilku innych dużych polskich spółek, można łatwo zrozumieć, że podobnych upadłości będzie więcej. Wszystko ma swoje dobre i złe strony. Z jednej strony oczywiście źle gdy firma upada, z drugiej jednak strony każda upadłość sprawia, że na rynku robi się więcej luzu dla konkurencji. Lider branży windykacyjnej może w tym roku być z siebie dumny. Dysponuje bowiem kapitałem wystarczającym do przetrwania w najcięższych okolicznościach, po drugie zakupił w tym roku znacznie więcej wierzytelności niż kiedykolwiek w swojej historii. Portfele sprzedają się jeden po drugim a zainteresowanych zbyciem nie brakuje. Ponadto lider branży zrealizował cele biznesowe w Rumunii, teraz realizuje je w Czechach i planuje wejść na kolejne rynki. Nie sprawdziły się niestety prognozy związane z windykacją hipotek. Banki wbrew oczekiwaniom niechętnie przekazują windykację tego klienta podmiotom zewnętrznym, głównie dlatego, że jest on klientem długoterminowym i dobrze zabezpieczonym, co za tym idzie ryzyko niezaspokojenia wierzytelności jest stosunkowo niskie, a ewentualne następstwa skierowania sprawy na drogę windykacyjną mogą być niekorzystne. Klientowi który przestał regulować w terminie swoje należności banki wolą dać kolejną szansę, restrukturyzować wierzytelność aniżeli przekazać ją windykatorom.
Wszystko to wydaje się nie nastrajać optymizmem, choć przyznać trzeba, że wcale tak źle nie jest. Na rynku pojawiają się bowiem co rusz nowe firmy budowane ze sporym kapitałem zagranicznym, które skupiają się głównie na zakupach wierzytelności masowych. Tworzone są kolejne fundusze sekurytyzacyjne, które starają się osiągać jak największe stopy zwrotu z inwestycji. Co ciekawe, coraz częściej w miejsce ABS emituje się certyfikaty typu CDS, które są jednak trochę bezpieczniejsze dla inwestorów.
Ofert sprzedaży wierzytelności nie brakuje, banki w dużej mierze i tak przetrzymują opóźniających się dłużników. Oznacza to, że wkrótce może nastąpić wielka kumulacja portfeli wierzytelności przeznaczonych na sprzedaż. Domyślać się można, że nie będą one najlepszej jakości prawnej, co za tym idzie ich wartość rynkowa nie będzie wysoka, a znane są już z historii przypadki sprzedaży wierzytelności o wartości nominalnej kilku tysięcy złotych za 1 zł + VAT.
Niektóre banki postanowiły zająć się prowadzeniem czynności windykacyjnych na własną rękę. Takie rozwiązania oczywiście mają swój sens, ale tylko do czasu. Dla firmy windykacyjnej liczy się tylko jeden wskaźnik - odzysk, dla banku, który musi działać według ściśle określonych procedur są inne czynniki jak np. rezerwy bankowe czy audyt wewnętrzny. Stąd kwestia windykacji wewnętrznej banku wydaje się już raczej przesądzona.
Warto też dodać, że coraz łatwiej o klienta w sektorze B2B. Dotychczas firmy windykacyjne zabijając się o zlecenia proponowały wierzycielom bardzo niskie prowizje, z czasem jednak dla wielu mniejszych windykatorów przestało być to opłacalne, więc próbowały albo zwiększyć prowizje albo narzucić klientom opłaty wstępne, na co ci niekoniecznie się godzili i żegnali się z firmą windykacyjną. Co prawda zdarzają się jeszcze przypadki i w tym sektorze, ze wierzyciel chcący przekazać zlecenia po 300 zł będzie mógł wynegocjować prowizje rzędu 10%, ale to już skrajności, na szczęście coraz rzadsze. Faktem jest jednak, że o wielkim szale w sektorze B2B mówić nie można, bardzo wiele firm w ostatnim czasie ogłosiło upadłość i nie wypłaciło pieniędzy swoim podwykonawcom. Zlecenia co prawda trafiły do windykacji ale i ta w większości przypadków okaże się bezskuteczna. Jednak jak oceniają eksperci sektor małych i średnich przedsiębiorstw powinien sobie bardzo dobrze poradzić w obecnych czasach, pod warunkiem ograniczenia interwencjonizmu rządu w sprawy związane z podatkami i prowadzeniem działalności gospodarczej. Przy obecnej koniunkturze dobrze byłoby ograniczyć koszty prowadzenia działalności gospodarczej zamiast je podwyższać.
Autor: Marcin Łysuniec |